Back to home
Azja, Chiny

Pływające Zhujiajiao – chińska Wenecja

Po kilku dniach maszerowania zatłoczonymi ulicami, pomiędzy głównymi atrakcjami turystycznymi Szanghaju, postanowiliśmy wyrwać się na kilka godzin z miasta żeby zobaczyć któreś z „pływających miast”. Wybór padł na Zhujiajiao- mimo iż nie potrafimy wymówić jego nazwy. Stosunkowo jednak najłatwiej, najtaniej i najszybciej można się do niego dostać.

Zhujiajiao, położone nad brzegiem jeziora Dinashanhu na zachodnich przedmieściach Szanghaju (48 km od centrum), z uwagi na gęstą sieć kanałów przecinających miasto, jest nazywane „Wenecją Szanghaju”. Jego historia sięga 1700 lat wstecz- w okresie Trzech Królestw istniała tu już wioska i targ. Zhujiajio jest najlepiej zachowanym zabytkowym miastem wodnym w okolicach Szanghaju, z niską zabudową w stylu Ming i Qing, starożytnymi kamiennymi mostami (w sumie jest ich 36) z najsłynniejszym Fangsheng Bridge, drobnymi uliczkami i kanałami, po których leniwie suną gondole.

Po godzinie podróży autobusem wysiadamy na dworcu gdzie niemal rzucają się na nas tuk- tukarze. Przyspieszamy kroku próbując ich spławić, nie rozglądamy się za bardzo dookoła i idziemy… w złą stronę. No dobra, niech będzie tuk- tuk, chociaż nie będziemy się błąkać. Oczywiście okazuje się, że do zabytkowej części miasta jest bardzo blisko (tylko wychodząc z dworca trzeba iść w lewo a nie w prawo).

Zwiedzanie zaczynamy od Fangsheng Bridge- po jego drugiej stronie czas stanął w miejscu kilka wieków temu. Romantyczne uliczki, półokrągłe mostki, bambusowe kapelusze gondolierów. Na brzegach kanału miejscowi malarze ucinają sobie drzemkę, starsi panowie grają w szachy, obok stolik karciarzy, z drewnianej klatki dobiega ptasi świergot. Jest środek tygodnia, turystów jest niewielu. Cisza i spokój- niesamowita odmiana wobec zgiełku i pośpiechu Szanghaju.

Część starego miasta to oczywiście targ różności gdzie można kupić wszystko: od talizmanów, przez podobizny Mao, pieczoną kaczkę i… drapaczkę do pleców. Szybko przechodzimy przez labirynt kramów i zapachów.

Wchodzimy do Kezhi Garden- dawnego prywatnego grodu rodu Ma. Nazwa „Kezhi” oznacza „nie zapomnij uprawiać ziemię gdy posiądziesz wiedzę z książek”. Kamienne labirynty, tradycyjne drewniane pawilony, bujna roślinność porastająca brzegi stawu, przez który przerzucono kilka kładek. Ogród jest trochę zaniedbany, ale wyjątkowo klimatyczny. Może dzięki temu, że toczy się tu prawdziwe życie. W pierwszym pawilonie udaje nam się podejrzeć pracę charakteryzatorek przy filmie o tradycyjnej chińskiej operze. Mijamy posąg Buddy obrzucony monetami na szczęście i migoczące wstęgami z wykaligrafowanymi życzeniami drzewo, ogrodnicy w spiczastych bambusowych kapeluszach pielęgnują trawnik. W głębi, nad stawem znajduje się amfiteatr, obok ekipa telewizyjna nagrywa jakiś program, nie przepuszczają okazji by nakręcić białe twarze- może zostaniemy gwiazdami chińskiej TV? Kto wie!

Przerwa na belgijskie piwo (to dopiero niespodzianka!) i spacerkiem na drugą stronę kanału, do Town’s God Temple- buddyjskiej świątyni. Przechodzimy przez dziedziniec, na którym migoczą czerwienią drzewa szczęścia, za drewnianymi wrotami złocą się monumentalne posągi. Strażnik śpi na stole. Śniady mężczyzna pokazuje nam drogę do kolejnej części świątyni, nagle ktoś nam wciska w dłonie kadzidła, podpala, kto inny uderza w gong, wyciąga wróżbę z miedzianej wazy. Mówię głośno: „zaraz każą nam za to zapłacić”. Nie mylę się… Prowadzą nas do stołu, tłumaczą przepowiednie: szczęście, zdrowie i tego typu frazesy. Proszą by zapisać swoje imię, kraj i… wysokość datku! Na kartce widnieją wpisy z całego świata, obok 100- 200 yuanów (ok. 50- 100 zł). Otwieram szeroko oczy i pytam oburzona: „one hundred?! It’s too much!”, “Not too much for happiness” słyszę w odpowiedzi. Wykręcamy się symboliczną dychą (5 zł). Niby wiedzieliśmy co się święci, mogliśmy się wycofać w każdym momencie, ale oni nagabują w taki sposób, są przy tym tak mili, że jakoś tak głupio odmówić. Z czasem na pewno się nauczymy. Na razie pozostaje niesmak, wychodzimy!

Jako, że wcześniej widzieliśmy jak kobiety płukały w zielonej wodzie kanału warzywa i owoce, nie mamy odwagi na miejscowe specjały z „food market”. Pierwszy głód zaspokajamy jedną z najpopularniejszych chińskich przegryzek: suszonym mięsem. Całkiem dobre! Wracamy pieszo na dworzec, pilnujemy żeby nie dać się wsadzić w nieodpowiedni (droższy lub jadący dwa razy dłużej- a są takie) autobus, nie słuchamy naganiaczy, cierpliwie sprawdzamy chińskie „krzaczki” na pojazdach. Udało się! Pierwsza samodzielna podróż (może nie daleka, ale jednak) po Chinach zaliczona.


A teraz kilka wskazówek, dla tych którzy chcieliby samodzielnie wybrać się na wycieczkę z Szanghaju do Zhujiajiao. Autobusy odjeżdżają z dworca Puanlu (po chińsku: 普安路) blisko People’s Square. Uważajcie, stacja metra People’s Square jest ogromna, prowadzi z niej 20 różnych wyjść. Żeby trafić na dworzec Puanlu, należy wyjść tym nr 1 i iść wzdłuż Xizang South Road w stronę Yan’an Elevated Road. Następnie przejść kładką na drugą stronę drogi biegnącej wiaduktem, skręcić w prawo i iść wzdłuż Yan’an Elevated Road. Dworzec będzie po lewej stronie przy pierwszym skrzyżowaniu. Upewnij się, że wsiadasz do autobusu linii Hùzhū Gāosù Kuàixiàn (po chińsku: 沪朱高速快线)- zwykle są różowe. Podróż powinna trwać godzinę i kosztować 12 yuanów. Jeśli pomylisz autobusy, możesz jechać nawet dwie godziny. A! I nie martw się, że przegapisz gdzie masz wysiąść- Zhujiajiao to stacja końcowa. Ważne żeby złapać ostatni autobus powrotny, który odchodzi około 21 (sprawdź koniecznie!).

Pożytecznym nawykiem jest zapisywanie (na kartce, w telefonie, gdziekolwiek) chińskich nazw dworców, miast, ulic- tam gdzie chcemy się udać (z miejscem zamieszkania włącznie). Bez tego nie mamy możliwości sprawdzenia, zapytania czy to dobry autobus, wskazania docelowego adresu taksówkarzowi, etc. Zatem szybki kurs chińskiej kaligrafii i w drogę. Udanej podróży!


Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

By Pojechana, 4 października 2012 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 9

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

9 Comments
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!