Back to home
Europa, Francja, snowboard & narty

Trzy Doliny- oswajając zimę

Doszły do mnie słuchy, że Polska okryła się grubą warstwą białego puchu. Czy tęsknię za zimą? Jakby to Wam powiedzieć… niekoniecznie. Nie lubię zimy, szczególnie tej w mieście, gdzie niestety najczęściej mnie dotyka. No bo co tu lubić? Szaro- brudną breję zabierającą przestrzeniom ostatnie kolory i skracającą życie ulubionych butów? Śliskie chodniki, spóźnione autobusy, poranne odśnieżanie samochodu? A może skostniałe palce i skomplikowany proces nakładania i zdejmowania kolejnych warstw ubrania?

Fakt, że zimy nie lubię, wcale jednak na jej długość nie wpływał i co roku nawiedzała mnie na kilka miesięcy- na tyle długo, że nie sposób było udawać, że jej nie ma. Postanowiłam zatem ją oswoić- znaleźć sposób by stała się mniej uciążliwa, punkt zaczepienia, dla którego może nawet będę się na nią cieszyć lub czekać. Powiedziałam sobie w końcu: „wyłaź spod koca, pora zacząć uprawiać jakiś sport zimowy!”.

Narty nigdy mnie jakoś nie pociągały- obawiałam się, że przy swoim lekkim ADHD trudno będzie mi skoordynować dwie deski na nogach. Zimowa wspinaczka i górski trekking  ignorancko kojarzyły mi się z zamarzaniem lub chociaż przymarzaniem. Za to zawsze chętnie oglądałam snowboardowe produkcje, co prawda myśląc głównie „w życiu bym się nie odważyła”, ale to już coś. Dodatkowo zasoby znajomych uprawiających ten sport (czyli potencjalnych współtowarzyszy wyjazdów) przechyliły szalę na stronę jednej deski.

Zaczęłam od snowboardu ze zdartym do żywego ślizgiem, za dużych butów i przemakającego ubrania (wszystko oczywiście pożyczone) na oblodzonym stoku w Górach Świętokrzyskich. Walkę na śmierć i życie z orczykiem przegrałam po 14-tym podejściu. Niestety nikt nie chciał mnie dobić więc pozostało wchodzić pod górę… pieszo, ciągnąc za sobą w rozpaczy nieszczęsną deskę. Bolało biodro, bolały kolana, bolały… cztery litery rzecz jasna, szczególnie kośc ogonowa, która nagle postanowiła dać bolesny dowód temu, że jest (jednak!). Nikt jednak nie obiecywał, że będzie łatwo.

Mijały kolejne wyjazdy- Krynica Zdrój, Strbske Pleso,  Bahledova Dolina, przed oczami śmigały krzesełka i orczyki, zmieniał się sprzęt i instruktorzy, buty przestały uwierać, ochraniacze owinęły niemal każdy zakątek ciała, pojawił się kask. Tylko zamiast umiejętności, rósł strach. Bardzo prymitywny strach przed obitą pupą. Gdy po trzech sezonach „jeździłam” wciąż na jednej krawędzi zaczęłam się zastanawiać czy dalszy wysiłek ma w ogóle sens. „Nie muszę przecież umieć wszystkiego” powtarzałam sobie, coraz bardziej przekonana, że to sport ponad moje siły.

Słyszałam dużo o fantastycznych stokach we francuskich Alpach, wszyscy dookoła powtarzali, że tam nie trzeba umieć, tam „samo jedzie”. Poza tym zawsze chciałam zobaczyć taki bezkres śniegu niezaburzony żadnym budynkiem czy drzewem, aż po horyzont. No dobra, spróbuję ostatni raz!

I tak moje poobijane kości dotarły do uroczej górskiej miejscowości Les Menuires położonej w regionie 3 Doliny we Francji. Czysty błękit nieba i jeszcze czyściejszy śnieg iskrzący się w promieniach słońca. Śnieg, który chyba pierwszy raz od czasów dzieciństwa wydawał mi się przyjazny. Jechałam na lodowiec chłonąc łapczywie niesamowite widoki jakie roztaczały się przede mną, przeczuwając, że z chwilą wpięcia snowboardu czar pryśnie. No dobra, miejmy to już za sobą…

Przejechałam kilka metrów i oczywiście przewróciłam się przy pierwszej próbie zmiany krawędzi. I… nic. Nic nie bolało! Zapadłam się w puch jak w zabezpieczający materac, nikt na mnie nie najechał bo trasa była nieprzyzwoicie wręcz szeroka. Wstałam szybko by podjąć kolejną próbę. Znów upadek, znów nic nie boli. Za którymś razem udało się zmienić krawędź, kilka minut później zaczęłam już łapać rytm i kiedy przestałam myśleć o przenoszeniu ciężaru ciała, zgiętych kolanach, etc., po raz pierwszy w życiu poczułam przyjemność z jazdy. Śnieg zaczął być moim sprzymierzeńcem. Coraz szybciej, coraz płynniej…

I teraz chętnie dogoniłabym gdzieś zimę, wpięła deskę snowboardową i pobawiła się przez chwilę w poskramianie żywiołu, poczuła tą szybkość i radość z mknięcia przed siebie w białym puchu. Ale nie to, że chciałabym „całą” zimę… góra dwa tygodnie.

A Ty masz swój „sposób na zimę”?

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! 

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

By Pojechana, 21 stycznia 2013 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 24

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

24 Comments
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!