Sama siebie zaskoczyłam tym stwierdzeniem no bo z czym z reguły kojarzy się wiosna? Ze słońcem, energią, odnową, przyrodą i umysłami budzącymi się do życia po zimowej śpiączce. Samo dobro! W Chinach jest oczywiście zupełnie na odwrót. Przynajmniej w „naszej” czyli południowej części kraju. Wiosna to szarość, wilgoć i marazm. Może dlatego, że zimowego zwolnienia obrotów nie było? Bo przecież zima była pełna słońca, czasem wręcz upalana, kipiąca pozytywną energią i motywacją. Tymczasem przyszła wiosna i słoneczna kraina zmieniła się w krainę deszczowców.
Od trzech tygodni nie widziałam słońca, rzadko też udaje mi się dostrzec góry za oknem- z reguły spowite są we mgle lub burzowych chmurach. Dni deszczy przeplatają się z dniami wichur gdy porywisty wiatr bezskutecznie próbuje osuszyć świat i w swej bezsilności przeciągle wyje i zawodzi. Deszcz jest tu na miarę Republiki Ludowej- nie jakaś tam europejska popierdółka mżaweczka co to pod parasolem można się przed nią schronić. Tu strumienie płyną ulicami, deszczówka zalewa korytarze, wdziera się przez okna, zacina złośliwe ze wszystkich stron. Czasem wilgoć przychodzi sama, bez deszczu, bez chmur. Otula miasto, skrapla się na ścianach, zaparowuje okna, wygina kartki książek, wsiąka w ubrania, osiada śliską kałużą na posadzce i rdzą na stalowym wykończeniu miasta. I gdy w Polsce znajomi wymieniają się skargami na przydługą zimę i pomiędzy opowieściami o odśnieżaniu samochodu, butach zniszczonych od soli i psich kupach wystających spod śniegu, wzdychają do wiosny, tu ta upragniona pora roku rozpoczyna licytacje komu dłużej schło pranie, co zgniło i jak duży grzyb pojawił się na ścianie.
Z utęsknieniem wyglądam lata, którym straszą lokalsi, że upiornie upalne i nieznośne jednak mroku wiosennego mam już dość. Tego wyczekiwania bezchmurnych dni, ciągłego przekładania spraw do załatwienia na dzień „gdy nie będzie padać” podczas gdy on nadejść nie chce. Wiem, wiem, rozpieściła mnie wielomiesięczna słoneczna aura, ale tak już jest, że człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, dlatego marznę przy szarych 20 stopniach i otulona kocem, wciśnięta w miękki róg kanapy czekam na lato. Czasem nad brzeg morza pomaszeruję bo ono, niezależnie od aury, magiczną siłą emanuje i energią pozytywną ładuje. Wszystko jest względne, nawet wiosna, tylko morze jest zawsze piękne. I tą mądrością, aspirującą do ludowej, zakończę ten marudny (chyba pierwszy na Pojechanej taki?) wpis, powstały w geście solidarności z wszystkimi, których tegoroczna wiosna rozczarowała. Aby do lata! ;-)
Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Zapisz się do newslettera- wystarczy, że w okienku po prawej stronie podasz swój email i klikniesz „włącz powiadamiacz”.
Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.
Danuta
11 kwietnia 2013No tak, ja tez to znam! Tylko u nas tak wyglada …jesien. Podobno nadchodzi pora sucha, ale chyba nie w Santa Cruz…
Natalia .
12 kwietnia 2013To niesamowite jak bardzo pogoda wpływa na nasze samopoczucie :) mnie zanim przyjechałam do Belgii, wszyscy straszyli, że tu dzień w dzień pada i jest ponuro… a tym czasem zima była całkiem przyjemna, często świeciło słońce i śniegu było jak na lekarstwo :) Oczywiście to nie tropiki, ale i ta godzina słońca w ciągu dnia mnie pozytywnie nastrajała :) Pozdrawiam i szybkiego lata życzę!
Ola Świstow
13 kwietnia 2013Na szczęście wystarczyło wiośnie nawrzucać na blogu i już na drugi dzień po wpisie wyszło słońce :-D
Pola
16 kwietnia 2013Polce nie dogodzisz ;) ja na przykład nie narzekam na brak wiosny, ale narzekam na nadmiar lata ;) wściekle gorąco się w Tajlandii zrobiło… ;)
Ola Świstow
17 kwietnia 2013Nigdy nie narzekam gdy jest słońce :-P
Pola
17 kwietnia 2013Ja również ;)