Back to home
Azja, Chiny

Zhangjiajie- kraina Avatara

„Nie po to jadę tyle tysięcy kilometrów żeby nie zobaczyć gór w Zhangjiajie” przeczytałam na komunikatorze. To był Kaktus planujący wakacje w Chinach. Nie słyszałam o tym wcześniej (o Zhangjiajie, Kaktusa znam już chwilę), ale gdy wpisałam nazwę w wyszukiwarkę i kliknęłam na „obrazy”, od razu wiedziałam, że chcę tam jechać:  las majestatycznych form skalnych o podnóżach zanurzonych w mgle, co sprawia złudzenie zawieszenia ich w przestrzeni, tworzy atmosferę nie z tego świata. Gdy przeczytałam pierwsze wersy opisów tego miejsca, wiedziałam z czym kojarzą mi się te obrazy, przecież to kraina Avatara! Podobno to właśnie chińskie Zhangjiajie było dla Jamesa Camerona natchnieniem i wzorem dla stworzenia filmowej krainy Pandory.

Zhangjiajie

Z Karoliną i Kaktusem umówiłam się na miejscu i to dopiero dwa dni po moim planowanym przyjeździe. Pewnie wywołam tym stwierdzeniem kąśliwy uśmieszek na twarzach tych, dla których samotne wyjazdy to chleb powszedni, ale trochę się denerwowałam na tą pierwszą podróż w pojedynkę. Przyzwyczaiłam się do towarzystwa, na które mogę liczyć w sytuacjach awaryjnych, na dwie, pracujące na bilans dodatni wyprawy głowy. W Chinach, z uwagi na barierę językową i mur kulturowych różnic, zwykle nie mogliśmy liczyć na pomoc przechodniów, kręciliśmy się czasem w kółko nie mogą znaleźć hostelu/dworca/ulicy. Co będzie gdy będę sama?

Na dworzec w Shenzhen wpadłam spóźniona (jakby mogło być inaczej), nie było czasu na rozszyfrowywanie chińskich hieroglifów. Wbiłam się w tłum, zaczepiłam młodą kobietę, „czy to tu?”- wydukałam swoim prymitywnym chińskim wskazując raz na bilet, raz na kierunek, w którym właśnie zaczął płynąć jeden ze strumieni czarnych głów. Spojrzała na mnie i na bilet bez słowa, chwyciła za ramię i zaprowadziła do mojego pociągu, wagonu, na moje miejsce. Tak zaczęła się moja 17 godzinna podróż do krainy Avatara, o której pisałam w tekście Wsiąść do pociągu… chińskiego.

Na pół godziny przed końcową stacją podszedł do mnie konduktor. Skąd jestem, dokąd jadę, czy jestem sama- na tyle starczyło moich umiejętności konwersacyjnych w tym egzotycznym (wciąż) języku. Nagle zrobiło się zamieszanie, konduktor biegał wzdłuż wagonów, zaczepiał pasażerów, w końcu przyprowadził za ramię jakiegoś zaspanego młodzieńca, który na wyraźne polecenie „kierownika pociągu” wypytał mnie łamaną angielszczyzną czy mam nocleg, wiem jak tam dotrzeć i czy nie potrzebuję jakiejkolwiek pomocy. Podziękowałam najpiękniejszym uśmiechem na jaki byłam w stanie się zdobyć po kilkunastu godzinach gnieżdżenia się na „hard seatcie”.

Zhangjiajie

Pomocy potrzebowałam jednak już za chwilę w miejskim autobusie, gdyż okazało się, że przystanek zaznaczony na mapce udostępnionej przez hostel nie istnieje, a sama mapka (że też jeszcze do tego nie przywykłam) pozbawiona jest skali, a w zderzeniu z topografią miasteczka nawet poglądową trudno ją nazwać.  Internet w telefonie oczywiście, jak to w takich momentach bywa, nie działał… Z odsieczą ruszył młody chłopak z Pekinu, którego zasób słów po angielsku zarówno ilościowo jak i jakościowo zbliżony był do mojego po chińsku. Dodając do siebie nasze umiejętności językowe i dużą dozę dobrej woli udało nam się dogadać, przespacerować przez kilka przecznic w poszukiwaniu tabliczki z nazwą odpowiedniej ulicy, a w końcu telefonicznie skontaktować się z obsługą hostelu i poprosić o wskazówki. Nigdy bym sama tam nie trafiła, nie było szans!

Puguang

Zhangjiajie Bajie Youth Hostel dał mi wszystko to, o czym marzy człowiek po 17 godzinach podróży: ciepły prysznic, wielkie łóżko i czystą pościel. A to wszystko w przyjemnych okolicznościach tradycyjnej drewnianej zabudowy. Jeszcze tylko ciepły posiłek, zimne piwo i będę mogła spocząć na laurach udanej pierwszej samotnej doby. Kilka ulic od hostelu, tuż za świątynią Puguang, znalazłam lokalny food market. Wybrane przeze mnie warzywa lądują w mdłym ryżowym kleiku- nie jest to wymarzony posiłek, ale kobieta, która go przyrządziła jest tak miła, że nie mam serca zasmucić jej pozostawieniem czegokolwiek na dnie miski. W międzyczasie dosiada się do mnie mężczyzna w średnim wieku. Znów ten sam zestaw pytań: skąd jestem, gdzie moi towarzysze (kobieta w podróży? sama?), ile mam lat, czy mam dzieci… Nie mam? W tym wieku??? Mężczyzna wyjmuje z portfela zdjęcie starszego syna w wojskowym mundurze- doskonały materiał na męża! Nie? To ma jeszcze drugiego, muzyka (wnioskuję z ruchu rąk naśladujących grę na trąbce). Naprawdę nie? Szkoda, bo jestem bardzo ładna. Dziękuję, uśmiecham się i żegnam z moim niedoszłym teściem gdyż udało mi się w końcu zmęczyć obiad. Pora odespać podróż i nabrać sił, jutro ruszam do Parku Narodowego Zhangjiajie.

Zarezerwuj najlepszy nocleg w Zhangjiajie

food market

Do chińskiej Pandory można dotrzeć autobusem z dworca w Zhangjiajie, w zależności od tego, którą bramę wejściową (i szlak) wybierzemy, podróż zajmie od 40 minut do godziny, koszt kilkanaście juanów, klimatyzacji brak. Bilet do Zhangjiajie National Park kosztuje 248 rmb i uprawnia do swobodnego przechodzenia przez bramki wejściowe przez 3 dni, a także do nielimitowanego korzystania z busów na terenie Avatara. Szklana winda na Yuanjiajie (w górę lub w dół) to koszt 56 rmb, kolejka linowa Góry Tianzi (w jedną stronę) to wydatek 52 rmb. Trasy ułożone tak, by wygodnie było z tych dodatkowych środków transportu (aaaa jest jeszcze kolejka wąskotorowa) korzystać. Przy odrobinie wysiłku i dodatkowego czasu można je ominąć (ale wtedy trzeba dużo chodzić, a chodzić, jak wiadomo, Chińczycy nawet w górach nie lubią).

chińska Pandora

Nerwy drażnią hordy rozwrzeszczanych chińskich turystów uzbrojonych w przytwierdzone do pasków radyjka, mikrofony (przewodnicy), aparaty fotograficzne wielkości armaty i wiadra błyskawicznych zupek. Wściekle drących ryje gdy tylko wkroczą do lasu (wiem, paskudny kolokwializm, ale to najdelikatniejsze z trafnych określeń opisywanego zjawiska). Złośliwi kierowcy busów wysadzający nas zawsze nie w tej części Parku Narodowego, w której chcieliśmy wysiąść (bo przecież nie na tyle głupi żeby nie orientować się w mapie terenu, który przemierzają codziennie tą samą drogą dziesiątki razy). Tarasy widokowe zagracone wątpliwej jakości (a co za tym idzie również urody) figurami postaci z filmowego przeboju Camerona, z którymi pozują (za odpowiednią opłatą) wspomniani wyżej turyści. Zdjęcie (w przypadku gęstej mgły zza której ledwo widać czubki własnych butów) można też zrobić sobie na tle plakatu. Niektórzy samozwańczy strażnicy widoków żądają opłaty również za zdjęcie gór. Okazuje się jednak, że nawet w przypadku gdy odbiorca nie zna języka, którym się posługujemy, ale nafaszerujemy przekaz odpowiednim stężeniem emocji (a to akurat umiem doskonale), to nagle staje się on dla niego zrozumiały… Do tego szaro- bura mgła znacznie (miejscami całkowicie) ograniczająca widoczność, złośliwie „popadywujący” deszcz oraz tłuste, zimne, niesmaczne i drogie jedzenie.

Pojechana w Avatarze

I… to wszystko nie ważne, bo nawet dla zobaczenia choćby jednej z dziesiątek majestatycznych kamiennych maczug przez 5 minut, gdy gęsta jak kożuch na mleku mgła odsłoni pierwszy plan, warto tłuc się tu i trzy dni. Niewygodnym pociągiem czy drogim samolotem. To wszystko nie ważne. Dla widoku, który zdaje się być nie z tego świata, który sprawia, że mimowolnie wyglądamy smoków, które wszak powinny wyłonić się z ciężkiego, siwego powietrza.  Dla ważek- gigantów i spotkań z dzikimi małpami. Dla spaceru naturalnymi mostami i wśród wiszących skał. Warto.

Zhangjiajie

małpy w Avatarze

Zhangjiajie

naturalny most

Avatar

Zhangjiajie

Avatar

Avatar

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

By Pojechana, 21 sierpnia 2013 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 15

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

15 Comments
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!