Back to home
Azja, Chiny, Makau

Makau- drugie podejście

Podczas naszej pierwszej wizyty w Makau (o której pisałam TU) mieliśmy trochę pecha. Nie udało nam się ani skosztować polecanego przez przewodniki kurczaka „galinga africana”, ani (przede wszystkim) znaleźć noclegu, co skutkowało przedwczesnym powrotem do Shenzhen i pozostawieniem wielu atrakcji Makau nietkniętych naszą stopą, smakiem, wzrokiem… Wiedzieliśmy jednak, że będzie jeszcze okazja, by odwiedzić to postkolonialne miasto. Nie przypuszczaliśmy chyba, że będziemy na nią czekać aż rok. W końcu trafił się pretekst- Macau Grand Prix 2013! Kupiliśmy bilety na wyścigi (w biurze turystycznym w Shenzhen, w którym mieliśmy wrażenie, że nikt nigdy nic nie kupił, bo wprawiliśmy jego pracowników swoim „żądaniem” w niemałą konsternację i osłupienie), zarezerwowaliśmy bilety na prom (on-line, takie z nas cwaniaki- tu link dla potrzebujących) i hostel- tym razem wszystko musiało się udać! Nie pomyślałam żeby zapalić w tej intencji kadzidło i…

Macau

Źle zaczęło iść już podczas dojazdu na prom… Port Shekou jest dokładnie na przeciwległym krańcu Shenzhen niż nasz dom w Dameishy i z uwagi na odległość (ponad 50 km), raczej się tam nie zapuszczamy. Sprawdziłam na aplikacji (takie chińskie „jak dojadę”) ile czasu zajmie mi dojazd, dodałam mały zapas i po zakończeniu skomplikowanej procedury pakowania, ruszyłam w drogę. Po przebyciu połowy odległości aplikacja wskazywała wciąż taki sam czas. Niestety, z moich ręcznych już wyliczeń wynikało, że dużo bliższy prawdzie. Ups! Coś się system zawiesił? A mi odpłynie prom! Ostatni! Aaaaa! Nie wiem jak to się stało, że się… udało… Ostatnie kilka stacji metro chyba przeleciało, ale w końcu zdążyłam, dołączyłam do zniecierpliwionych towarzyszy wypadu i dopłynęłam. Uff.

Zastaliśmy Makau owładnięte szałem Grand Prix. Część ulic pozamykana, autobusy jeżdżą na zmienionych trasach. Musimy jechać naokoło… Po objechaniu całego miasta docieramy na naszą Rua de Felicidade czyli do historycznego centrum miasta i (jak się za chwilę okaże) „historycznego” hostelu Sanva.  Wchodzimy na górę:

– Dzień dobry, mamy rezerwację na dwa pokoje.

– Hasło do wi- fi jest tu – odpowiada starszy pan wskazując na wykaligrafowany na blacie ciąg cyfr.

– Mamy rezerwację.

– Przykro mi, nie ma miejsc.

– Rezerwowaliśmy pokoje mailem.

– Nie ma miejsc – odpowiada pracownik recepcji monotonnym tonem, najwyraźniej zły, że zawracamy mu głowę. A my przeżywamy chwilę konsternacji- czy oby na pewno mówimy w tym samym języku?

– Rezerwacja, pokój, nocleg – niestrudzenie próbuje dojść do porozumienia Tomek wyciągając paszport. – To-masz – powtarza wolno i wyraźnie. Pracownik recepcji ciągle kręcąc głową na znak, że nie ma miejsc i mrucząc z niezadowoleniem coś pod nosem kartkuje gruby zeszyt pełny pomazanych stron. W końcu odwraca go w naszą stronę wskazując palcem na linijkę z nabazgranym imieniem TOMASZ.

– Tak, to my – mówimy z nieskrywaną radością. W odpowiedzi dostajemy rachunek za jedną noc i klucze. – Ale mamy rezerwację na dwie noce – protestujemy, a pan tylko kręci głową. Pokazujemy na kalendarz, mężczyzna powtarza żeby przyjść rano. Ok, najważniejsze, że mamy gdzie spać, wyrzucić się stąd nie damy, bo to zapewne jedyna szansa na nocleg w zatłoczonym fanami wyścigów Makau. Warunki? Historyczne! Zabytkowa kamienica podzielona jest cienkimi drewnianymi ściankami na kabiny, ścianki sięgają jedynie połowy odległości do stropu. Jest obskurnie, ale czysto. W nocy budzi mnie chrapanie sąsiada z pokoju obok, rano zrywa nas na nogi czyjś budzik. W recepcji urzęduje już ktoś inny:

– Chcieliśmy zapłacić za drugą noc. Wczoraj nie mogliśmy się dogadać z pracownikiem recepcji- wyjaśnia Tomek.

– Ale mieliście rezerwację tylko na jedną noc, nie mamy wolnych miejsc.

– Nie prawda, mieliśmy rezerwację na dwie noce.

– Ok- ha! czyli da się!

Macau

Dalej już poszło gładko. Spacer przez Senado Square i labiryntem zabytkowych, wpisanych  na listę dziedzictwa UNESCO uliczek łączących cechy architektury chińskiej z portugalską, do ruin Katedry św. Pawła- tą część miasta już znamy. Autobusem docieramy do kolejnych punktów widokowych- najpierw (przez pomyłkę) wspinamy się do fortyfikacji Mong Ha, ale szybko się orientujemy, że „coś jest nie tak” z widokiem. Szybko naprawiamy błąd i spacerkiem, odwiedzając po drodze świątynię Kun Lam, docieramy do kolejki linowej, która wiezie nas na szczyt wzgórza Guia- najwyższego punktu Makau z zabytkowym fortem i latarnią morską. Tak, ten widok jest w porządku.

Macau

Jeszcze tylko ostatni punkt naszego „sztywnego” programu odwiedzin- taoistyczna świątynia boginki morza A-Ma (znanej również jako Tin Hau), od której imienia pochodzi nazwa miasta (krąży legenda, że gdy Portugalczycy przybyli na te ziemie i spytali co to za miejsce, usłyszeli w odpowiedzi „A-Ma Gau” czyli zatoka A-Ma; we współczesnym kantońskim nazwa Makau (Ou Mun) oznacza „brama na zatokę”). Zastajemy tu migoczące czerwienią i złotem drzewa życzeń, taniec smoków i zapach palonego drewna sandałowego. A potem przechodzimy do najprzyjemniejszej części zwiedzania- zagłębiamy się w drobne uliczki tego niezwykłego miasta podglądając codzienne życie, odkrywając zatopione w przestrzeni miasta kapliczki i klimatyczne kawiarenki. Makau, ze względu na swoje niewielkie rozmiary, to wymarzone miasto na wędrówki, podczas których przyjemność czerpie się z drogi, nie dotarcia do celu. Wieczorem próbujemy swoich sił w ekskluzywnej jaskini hazardu- kasyno wygrywa, ale zabawę mamy przednią.

Drogie Makau, czy będzie nam dany zobaczyć się jeszcze trzeci raz?

Macau

Macau

Makau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Macau

Makau

Makau

Makau

Pojechana

Macau

Macau

Makau

Makau

Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera!

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy.

By Pojechana, 6 grudnia 2013 Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".
  • 1

Pojechana

Człowiek od rzeczy niemożliwych, menadżerka, przedsiębiorczyni, dziennikarka, pasjonatka podróży, miłośniczka gór i cienia palm. Laureatka Travelerów National Geographic Polska w kategorii Blog Roku. Odwiedziła ponad 50 krajów, mieszkała w Anglii, Chinach i Francji. W czerwcu 2015 ukazała się jej debiutancka książka "Laowai w wielkim mieście. Zapiski z Chin".

1 Comment
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dołącz do Pojechańców!

 

Zapisz się do newslettera i otrzymuj raz w tygodniu list z wskazówkami dotyczącymi jednego z Pojechanych kierunków podróży lub rady, jak zrobić sobie fajne życie. Weź udział w ekskluzywnych konkursach z nagrodami tylko dla Pojechańców.

 

Kliknij TU i zapisz się do newslettera!